[VIDEO] Dlaczego motywacja nie jest kluczem?

Wielu moich kolegów z branży rozwojowej kładzie nacisk na motywację, która ma być najważniejszym składnikiem sukcesu. Nie podzielam tego poglądu – uważam, że motywacja nie jest tak ważna, natomiast bardzo dużo wspólnego z naszymi porażkami i sukcesami ma metronom. I już tłumaczę dlaczego. 

Każdego z nas do działania popychają bodźce wpływające na nasz autonomiczny układ nerwowy. Bodźce te mogą iść wyłącznie dwu-biegunowo i przekładać się na efekt strachu lub na efekt zysku. Szybkie pytanie – dlaczego rano wstałeś? Wydawać by się mogło, że powodów mogłeś mieć wiele, ale wszystkie je możemy sprowadzić do dwóch – wstałeś ponieważ w wyniku wstania otrzymałeś coś, albo wstałeś ponieważ czegoś w ten sposób uniknąłeś. To samo dotyczy wszystkich innych sytuacji, kiedy podejmujesz decyzję – albo coś dzięki tej decyzji otrzymasz, albo czegoś w jej wyniku unikniesz. Każdy z nas ma swoją motywację, która non stop popycha nas do dwubiegunowego zarządzania bodźcami i działania. Jeśli masz psa, albo inne zwierze, którego układ limbiczny jest dobrze rozwinięty, to twoje zwierze jest ci posłuszne właśnie z tych dwóch powodów. Jest posłuszne, ponieważ albo dostanie nagrodę, albo uniknie bólu. Tylko tyle. Bardzo podobnie jest z realizacją celów. Realizując cel albo coś otrzymasz, albo czegoś unikniesz.

Starożytni mawiali – “kropla drąży skałę nie siłą, lecz ciągłym padaniem”. A w czasach błyskawicznej gratyfikacji, gdzie nasze mózgi przyzwyczajone są, że po naciśnięciu guzika pojawia się efekt trudno o stosowanie tej łacińskiej mądrości. 

[VIDEO] Stres w biznesie – co z nim zrobić?

Stres jest nieodzownym i wbrew pozorom bardzo potrzebnym elementem naszego życia – bez niego nie wstaniemy z łóżka, nie pójdziemy do pracy, nie wykonamy zaplanowanych działań i nie osiągniemy celu, nawet jeśli tym celem jest błogie lenistwo. Stres bezpośrednio związany jest z bodźcami. Mózg każdego z nas potrzebuje bodźców, które będą wpływały na zachowanie naszego autonomicznego układu nerwowego. Układ ten jest autonomiczny, więc trudno jest nim sterować, a to już powinno Ci podpowiadać, czy można zarządzać stresem. Stresem jako takim zarządzać się nie da. Możesz zarządzać ilością bodźców. Ale co zrobić, żebyś mógł wciąż precyzyjnie myśleć a twój mózg nie przechodził w tryb awaryjny podczas trudnych negocjacji, rozmów z klientami, czy wtedy kiedy musisz podjąć trudną decyzję?

Nasz układ nerwowy na przestrzeni setek tysięcy lat ewoluował bardzo słabo, dlatego nasza reakcja na stres, jest zasadniczo taka sama, jak u naszych praprzodków. Z tą drobną różnicą, że nasi jaskiniowi przodkowie nie byli narażeni na przewlekły stres, z jakim współcześni gracze biznesowi muszą się zmagać każdego dnia . Ich stres był krótkotrwały (ostry) i często wiązał się z ucieczką lub wygrywaniem walki o kolację. To, co mocno ewoluowało, to rodzaje stresorów, na które my ludzie jesteśmy narażeni. Dawno, dawno temu systemy nerwowe miały na celu ochronę przed ostrymi czynnikami stresogennymi, które były stosunkowo krótkie i trwały około 30 minut lub nawet mniej. Nasz stres jest inny. O posiłek też nie musimy walczyć. Prawdopodobieństwo, że ktoś z nas będzie posiłkiem dla kogoś innego też jest nikłe. To co nas w takim razie stresuje, skoro nie walczymy o przeżycie, tak jak walczyli nasi jaskiniowy przodkowie? – walczymy o jakość życia, biorąc udział w wyścigu, który nie ma mety. I to dla wielu zawodników gry biznesowej jest bardzo stresujące. Jak myślisz – Dlaczego zebra nie ma wrzodów na żołądku? Ponieważ nie ma konta Facebooku i nie musi przejmować się tym, że jej znajomi mają się aż tak dobrze, a ona niezbyt dobrze. To co różni zebrę od nas w kwestii stresu, to to, że ona idąc spać nie rozpamiętuje ostatniej próby ataku na nią w celu konsumpcji jej szynki. Jeśli wciąż jest żywa, a jej mózg nie dostaje sygnałów o zagrożeniu, może sobie spokojnie dalej leżeć i delektować się zachodem słońca nad sawanną. My jesteśmy zdecydowanie bardziej skomplikowani, ponieważ możemy rozmyślać. Rozmyślać o źle przeprowadzonej sprzedaży, przegranych negocjacjach czy złych decyzjach menedżerskich. A jak jeszcze przewertujemy Instagrama i dowiemy się, że inni mają lepiej niż my, to nam robi się jeszcze gorzej. I tak od stresu, do stresu z małymi przerwami na przyjemności, czyli strzały dopaminy, jako formy odreagowania stresu.

[VIDEO] Dlaczego pycha kroczy przed upadkiem?

Niebezpieczeństwo bycia głupim powoduje, że nie wie się jak głupim się jest!

Tematem pychy, która kroczy przed upadkiem zajęło się dwóch panów. Pan Dunning i Pan Kruger zdefiniowali tzw. błąd poznawczy, polegający na tym, że osoby o niskich kwalifikacjach w jakiejś dziedzinie życia mają tendencję do przeceniania swoich umiejętności w tej dziedzinie, natomiast osoby wysoko wykwalifikowane mają tendencję do zaniżania oceny swoich umiejętności. Od czasu publikacji pracy zjawisko to nazywane jest efektem Krugera – Dunninga. Efekt tłumaczy się dość prostą i logiczną zasadą. Osoby wykwalifikowane zdają sobie sprawę jak wiele jeszcze nie wiedzą w danej dziedzinie. Osoby niewykwalifikowane nie posiadają natomiast nawet wiedzy o swojej niewiedzy. Dodatkowo, specjalista wykonując swoje zadanie (trudne dla nie specjalisty) dość często ma odczucie, że jest ono proste i mógłby je wykonać każdy. Uczeni za swoje badania w dziedzinie psychologii zastali nagrodzeni nagrodą Ignobla, czyli antyNobla. I tu może Ci się wydawać, że skoro ktoś dostaje antynobla to znaczy, że musiał odkryć jakiś idiotyzm, a nie zjawisko, któremu warto poświęcić swój czas. Skoro tak sądzisz, to idealnie wpasowujesz się w efekt Krugera Dunninga! Dlaczego?

FESTIWAL INSPIRACJI 28-29.11.2016

Negocjacje po godzinach – jak przyzwyczajenie, które jest drugą naturą każdego z nas przekłada się na realizację swoich marzeń.

tomasz-p-sidewicz-post

Uważaj o czym marzysz, ponieważ marzenia się spełniają”. To dość banalne stwierdzenie niesie w sobie dużo emocji. Jedni z nas nie boją się marzyć, inni mają z tym poważny problem. A przecież każde marzenie sprowadza się do postawienia sobie celu, przygotowania planu, realizacji i tego co najważniejsze – podniecenia. W kwestii stawiania sobie celów sprawa jest prosta. Cel to słowo pochodzące od greckiego telos, które oznacza koniec lub powód. Gdyby uznać, że słowo cel oznacza koniec, to cel znaczyć będzie doprowadzenie do zamierzonego, zaplanowanego efektu. Dla większości z nas podstawowym celem w życiu jest nieposiadanie jakichkolwiek celów, co przekłada się na święty spokój, który jest ich celem. Dlatego trudno się dziwić, że tacy ludzie stają się celem dla innych. Wiem, że to dość ostre słowa, ale tacy ludzie zatraceni są w procedurze – mieć i żyć, stąd też ich umysł nie jest w stanie ogarnąć czegokolwiek poza związaniem końca z końcem, spłaceniem kredytów, opłaceniem rachunków i zrobieniem zakupów. Wiele osób nie ma czasu na marzenia, albo marzyć się boją, ponieważ jeszcze coś się stanie. Święty spokój nie ma ceny, dlatego ci, którzy boją się marzyć, często wolą mieć swój święty spokój. Antydepresant jakim jest piwo, gazeta z plotkami, ewentualnie program w TV pokazujący ludzi głupszych i bardziej zabieganych niż oni sami w zupełności wystarczy do zagłuszenia nagłych myśli, a gdyby tak…?

Stoję na stanowisku, że jeżeli realizacja moich marzeń mnie nie przeraża, to oznacza to, że te marzenia są do bani. Tak samo jak lubię twardo negocjować. Powód takiego postrzegania marzeń jest banalny. Jeżeli mam się czymś zająć, co ma mnie pochłonąć, to lepiej dla tego czegoś, żeby było to warte zachodu. Marzenie dla mnie zawsze związane jest z pasją, a pasja to słowo oznaczające cierpienie, pochodzące od czasownika oznaczającego w języku praindoeuropejskim – zadawać ból. Pasja to nie hobby, dlatego nie stawiam znaku równości między hobby a marzeniami. Nie są to semantycznie, a tym bardziej etymologicznie wyrazy mające cokolwiek wspólnego. Jeśli masz pasję, to w zasadzie cierpisz, gdyż ona zadaje ci ból, a przecież cierpienie uszlachetnia. Czy zatem realizacja marzeń ma być związana z bólem? Powinna! Dlatego też zawsze bardziej doceniam to, co twardo negocjowałem. Lekkie negocjacje w mojej pamięci nie zapisują się a dłużej.

Osobiście uważam, że realizacja marzenia a realizacja jakiegokolwiek celu biznesowego w zasadzie niczym się nie różni, poza faktem takim że to tylko ja jestem cenzorem końcowego efektu, lub też jego braku. W biznesie sprawa wygląda podobnie. Stawiasz sobie cel, albo ktoś mówi ci co masz osiągnąć lub wynegocjować. Jeśli wiesz czego chcesz, to zabierasz się do realizacji tego czegoś. Spotykasz się z ludźmi, którzy mogą ci pomóc w realizacji celu i robisz to tak długo, jak długo nie osiągniesz tego, czego chcesz. Jeśli nie zadowalasz się byle czym i twardo negocjujesz, to prędzej czy później zdobędziesz to czego chcesz.

Następną ważną umiejętnością, poza umiejętnością stawiania sobie celów, jest samodyscyplina, potocznie zwana rygorem. Tutaj z pomocą przychodzą ci twoje nawyki. Jeśli masz dobre nawyki, które kształtują twoją drugą naturę, tym łatwiej będzie ci twój cel osiągnąć. Dlaczego? Ponieważ nawyk w terminologii psychologicznej to zautomatyzowana czynność (sposób zachowania, reagowania), którą nabywa się w wyniku powtarzania. Nawyk może być świadomie wyuczonym elementem Twojego zachowania poprzez z góry zamierzone ćwiczenie czynności pierwotnie nieautomatyzowanej. Jeśli masz małe dzieci, albo pamiętasz te czasy, to z pewnością przypominasz sobie ile razy trzeba było dziecku powtórzyć, że musi spłukiwać po sobie wodę w toalecie albo myć ręce po przyjściu z dworu. Badacze przedmiotu twierdzą, że wyrobienie w sobie nowego nawyku wymaga od 20 do 70 dni pracy nad sobą. Moje doświadczenie mówi mi, że daną czynność trzeba świadomie powtórzyć około 30 razy, aby weszła w tzw. krew. Dla naszego dobra większość czynności wykonujemy poza naszą świadomością. Przypomnij sobie ile razy zadawałeś sobie pytanie, czy zamknąłeś drzwi na zamek, albo czy wyłączyłeś światło? Spora cześć tych nawyków jest wynoszona przez nas z domu rodzinnego. To jakim tradycjom hołdowało się w twoim domu ma olbrzymie znaczenie czemu ty hołdujesz dziś. Od punktualności, która była egzekwowana, po oszczędność, porządek w mieszkaniu, stosunek do pieniędzy, savoir vivre czy motywację do działania. Jeśli chcesz być skutecznym w realizacji swoich marzeń musisz wypracować w sobie nawyk związany z realizacją postawionych sobie celów.

Nawyku nie nauczysz się na pamięć, tak jak wiersza. Inna cześć mózgu odpowiada za nawyki (infralimbic system) a inna za pamięć długookresową. Dlatego jakiekolwiek zmiany w naszym zachowaniu, nastawieniu do życia są tak trudne do wdrożenia w życie. Samo postanowienie sobie, że od dzisiaj, od tego momentu wprowadzasz zmianę to niestety zaledwie pierwszy krok z bardzo długiej podróży. Jest on bardzo ważny, ale to tylko pierwszy krok. Reszta to powtarzanie, powtarzanie, powtarzanie, aż do wykształcenia nowego nawyku, który przełoży się na realizację twojego marzenia.

Masz zatem cel, czyli marzenie i przystępujesz do jego realizacji. Każdy z nas, kto kiedykolwiek realizował swoje wielkokalibrowe marzenie wie, że na drodze do jego realizacji zawsze ktoś stanie i będzie przeszkadzał. Czasami będzie ktoś z rodziny, czasami koledzy, znajomi, albo stróże prawa. I z każdą z tych osób musisz umieć negocjować. Tak, negocjować, ponieważ to, że przeszkadzają w realizacji marzenia wynika z ich interesu, który w tym mają. Przecież gdyby nie mieli, to by nie przeszkadzali.

Jeśli przyjrzysz się swoim negocjacjom, w których bierzesz udział i za które odpowiadasz to z pewnością zauważysz, jak wiele istnieje podobieństw pomiędzy negocjacjami a realizacją marzeń. W negocjacjach dobre nawyki doskonale ci służą, a to przekłada się na rzadkie porażki negocjacyjne. Potrafisz się dogadać z ludźmi. Wejść z nimi w grę coś za coś. Dobrze zarządzasz ustępstwami ze swojej strony, maksymalizując korzyści, które przybliżają cię do zrealizowania postawionego marzenia (celu). Trzeba też brać pod uwagę fakt taki, że im więcej się zarabia, czyli negocjuje, tym łatwiej jest pewne rzeczy zrealizować, ale wszystkiego kasą nie załatwisz. Inna sprawa to fakt, że jeśli dużo zarabiasz, to wcale nie oznacza, że dobrze negocjujesz. Dość często zarobki są wypadkową zupełnie czegoś innego, a nie umiejętności miękkich. 

Pytanie na koniec, czy w realizacji marzeń chodzi wyłącznie o kasę, czy też ważniejsze jest pokonywanie przeszkód?

Czas wolny, hobby, pasja i ubogacenie

Każdy z nas spotyka w swoim życiu ludzi, którzy są mniej lub bardziej fascynujący. Zgodzisz się ze mną, że tych fascynujących jest zdecydowanie mniej. Przecież w życiu każdego z nas jest jak w teatrze – większość siedzi na widowni i zajada popcorn. Cóż innego mają do roboty?

Przyszło nam żyć w epoce, w której wszystko można pokazać, bez względu na to czy warto. Pokazujemy gdzie jesteśmy, co zamówiliśmy, jaki alkohol stoi na stole podczas oglądania meczu. Pokazujemy odważniki i sztangi, sugerując tym samym, że właśnie ćwiczymy (czyżby?). Strzelamy sobie selfie, robiąc do obiektywu idiotyczne dzióbki. Publikujemy odległość jaką przebiegliśmy, ale nie podajmy czasu. Pewnie dlatego, że nie byłoby czym się chwalić. Żyjąc w czasach pisma obrazkowego słowo POWIERZCHOWNOŚĆ nabiera nowego znaczenia. Po co czytać tysiąc słów? Wystarczy zobaczyć jeden obrazek. I co widzimy?

W swojej pracy spotykam ponad tysiąc osób rocznie. Znaczna ich część jest zaganiana i pochłonięta swoimi sprawami. Żyją od – do, w automatycznym trybie – DZIAŁAĆ – MIEĆ – DZIAŁAĆ – MIEĆ. Na palcach dwóch rąk mogę policzyć ludzi, którzy przyciągnęli moją uwagę swoją pasją. Nie hobby, nie zainteresowaniem, ale prawdziwą pasją. Pasja to słowo oznaczające cierpienie, pochodzące od czasownika oznaczającego w języku praindoeuropejskim zadawać ból. Dlatego pasja to nie hobby. Czytasz teraz te słowa i być może myślisz, hej przecież moja praca jest moją pasją. Też mnie wykańcza! Być może tak jest. Ale jeśli ciężko harujesz, ponieważ masz olbrzymią ratę kredytu do spłacenia, to przestań się oszukiwać. Twoja praca nie jest pasją. Jest koniecznością. Prawdziwa pasja zabiera ci kawałek życia, bez względu na to czy masz czas dla niej czy też nie. Czasem uspokaja a czasem doprowadza cię do szaleństwa. Czasem powoduje, że nie śpisz po nocach. Pasja rozwija. Wyciąga ze strefy komfortu. Zmusza do wysiłku. Ubogaca.

Idąc za słowami Oskara Wilde’a – „Absurdem jest dzielić ludzi na dobrych lub złych. Ludzie są albo czarujący, albo nudni” postanowiłem wrócić do swojej pierwszej pasji, którą jest fotografia. Bynajmniej nie dlatego, że uważam się za osobę fascynującą. Daleko mi do tego, żeby robić sobie selfie z dzióbkiem. Postanowiłem połączyć swój warsztat fotograficzny ze znajomością natury ludzkiej. Efekt tego dodawania przełożył się na powstanie mojego nowego bloga JUST IMPRESS ME, gdzie będę chciał pokazać tych, którzy robią na mnie wrażenie. Nie tym co mają, ale tym co potrafią. Na początek dzieciaki ze skateparku, które pracują nad swoimi trikami. Jeden inspiruje drugiego. Mają pasję, która zadaje im ból. Poniżej kilka zdjęć dzieciaków w akcji. 

 

blog_PA

A jeśli chcesz zobaczyć więcej zdjęc, zapraszam na mojego nowego bloga JUST IMPRESS ME

Nowy wymiar “Wiedza to Władza”

WtWTV_Demot

Cały materiał video będzie dostępny pod adresem wiedzatowladza.tv i jeśli spotka się z zainteresowaniem widzów z pewnością będzie regularnie uaktualniany. A teraz zachęcam do obejrzenia pierwszego odcinka programu “Wiedza to Władza” o perswazji, manipulacji i kłamaniu.

[vimeo 152356963 w=555 h=321]

W skrócie:

Perswazja pochodzi od łacińskiego słowa PERSUASIO, które oznacza nakłanianie, doradzanie, lub wpływanie. I tu pojawia się pierwsze pytanie – czy perswazja jest związana z manipulacją? Jeśli przyjmiemy definicję Cronkhite z 1978 roku, to perswazja odnosi się do manipulowania symbolami w taki sposób, aby wywołać zmianę w zachowaniach tych, którzy symbole te interpretują.

Idąc dalej, perswazja związana jest z wywieraniem wpływu, ponieważ jeśli chcemy traktować słowo perswazja słownikowo jako doradzanie, to aby móc komuś doradzać musimy pełnić rolę autorytetu. Innymi słowy, jeśli chcesz komuś doradzać, lub też cokolwiek perswadować, musisz zadbać o swój autorytet w oczach odbiorców.

Według Prof. Jolanty Antas, Polak jest mądry i pomocny. Chętnie udzieli rad i skory jest do użytecznych dla innych pouczeń. Uwielbiamy doradzać innym ponieważ to wiąże się z autorytetem, a kiedy ktoś postąpi wedle naszych wskazówek, to podnosi naszą samoocenę.

A Co jeśli nie możemy sięgnąć po perswazję?

Wcale nie jesteś taki dobry w tym co robisz!

Zacznę od pytania do CiebieCzy kiedykolwiek trenowałeś(aś) w swoim życiu cokolwiek na poważnie? Czyli miałeś(aś) trenera, który kontrolował rozwój Twoich umiejętności? I najważniejsze pytanie – Jak wysoko miałeś(aś) zawieszoną poprzeczkę? Jeżeli wysoko, to zakładam, że Twój trener koncentrował się na tym co musisz jeszcze poprawić, a nie na tym co już Ci idzie dobrze. Moi trenerzy komunikując mi nad czym muszę popracować zawsze bazowali na tzw. negatywnym feedbacku. Raz na jakiś czas zdarzały się jakieś pochwały, ale były mało znaczące. To, co mnie wciąż napędza i motywuje to obszar nad którym muszę popracować.

wyparcie

Negatywny feedback wzmacnia samoświadomość. Przyjęcie negatywnego FEEDBACKu ma służyć tylko i wyłącznie poprawieniu własnych osiągnięć, o ile komukolwiek zależy na tym aby cokolwiek poprawiać. Bez motywacji do poprawy negatywny feedback jest bezcelowy. W ten sposób dociera do mnie, że wciąż robię coś źle. Dwa lata temu, kiedy zacząłem uczyć się ścigać, usłyszałem, że hamuję jak panienka z dobrego domu. To było moje główne ograniczenie. Teraz, kiedy analizuję telemetrię swojego przejazdu i szukam obszarów, gdzie mogę pojechać szybciej, zauważam, że hamuję za mocno. Jednak to co mnie najbardziej ogranicza, to brak doświadczenia na torze.

Mam świadomość, że negatywny feedback nie zawsze jest miły, nawet jeśli jest bardzo konstruktywny. Sam nadal tego doświadczam. Nie zmienia to jednak faktu, że jeśli mam się dowiedzieć nad czym muszę popracować muszę dostać lekcję pokory. Najlepiej od kogoś, kto jest lepszy ode mnie i od kogo mogę się uczyć. Przykładów takich lekcji w moim życiu mógłbym podawać bez liku. I pomimo że nadal bywa ciężko, a czasami płakałem z wycieńczenia i upokorzenia kiedy dostawałem baty od moich nauczycieli, to teraz po tylu latach uważam, że tak twarda szkoła pozwala mi odcinać kupony. Nie lubię się oszukiwać, że w czymś jestem zajebisty, kiedy wiem, że nie jestem. Co więcej, kiedy uczestniczę w szkoleniu, konkursie czy zawodach oczekuję wręcz negatywnego feedbacku, ponieważ chcę wiedzieć nad czym muszę popracować. Zakładam, że taki jest scenariusz wydarzeń. A argument, że idzie mi słabo, ale to nie moja wina, tylko sprzętu, komunikatu, czy charakteru ćwiczenia jest mi obcy.

Miesiąc temu brałem udział w zawodach strzeleckich. Na tle innych poszło mi słabo. Nie była to kwestia sprzętu, ani mojej celności, ale doświadczenia. Brakowało mi doświadczenia. Poległem. Czy pojadę na następne zawody? Oczywiście! Przygotowuję się też do wyścigu. Czy polegnę? Tego nie wiem, być może lepsi popełnią błąd, a ja go wykorzystam.

A teraz sedno sprawy! Jak myślisz, dlaczego nie wszyscy ludzie akceptują negatywną informację zwrotną?

Dlaczego nie potrafimy robić interesów?

pierdola

Pytanie w tytule nie jest podchwytliwe. Jest podyktowane moją subiektywną obserwacją opartą na 22 latach bogatego doświadczenia zawodowego. Dlaczego śmiem twierdzić, że bogatego? Oczywiście nie twierdzę, że przez 22 lata robienia interesów w Polsce i na świecie widziałem już wszystko. Widziałem dużo, a że pasjonuje mnie natura ludzka (konkretnie wywieranie wpływu), to od czasu jej zgłębiania zauważam pewne powtarzalne schematy zachowań ludzi. I co widzę?

  • Ludzie boją się ludzi, których nie znają. I nie chodzi mi tu o falę emigrantów. Zauważam, że bardzo dużo z nas źle się czuje, kiedy pojawia się ktoś obcy. Potrzebujemy wtedy dużo czasu na oswojenie się, przyzwyczajenie do kogoś obcego i otworzenie się na niego.
  • Fatalnie się komunikujemy, a to bardzo upośledza procesy biznesowe. W dużej mierze wynika to z faktu, że nie wiemy czego chcemy. Wiemy, czego nie chcemy, ale to niczego nie ułatwia, ponieważ podczas robienia interesów dążymy do otrzymania tego, czego chcemy, a nie tego czego nie chcemy. Eliminacja tego, czego nie chcemy nie przekłada się na automatyczne otrzymanie tego, co chcemy. Do tego daleka droga.
  • Nawet jak wiemy czego chcemy, to boimy się mówić wprost czego chcemy, licząc, że ktoś się domyśli. Owijamy w bawełnę. Nie komunikujemy konkretów. Ten strach przed otwartą komunikacją upośledza zrobienie interesu, który ma zero-jedynkową funkcję – koszty muszą być mniejsze niż zysk.
  • Czujemy się skrępowani w rozmowie z ludźmi, którzy są bezpośredni i konkretni. Wynika to z faktu, że sami tacy nie jesteśmy, a wtedy cierpi na tym nasza samoocena. A kiedy cierpi na tym nasza samoocena, to niski poziom hormonów z nią związany prowadzi do odmóżdżenia, czyli dysfunkcjonuje nasze procesy poznawcze. I nie widzimy okazji do zrobienia interesów.
  • Uwielbiamy się oszukiwać, że jakoś to będzie. To też jest związane z naszą samooceną. Ludzie od tysięcy lat uwielbiają się oszukiwać. Gdyby było inaczej to wszelkiego rodzaju antydepresanty, takie jak alkohol, cukier, czy narkotyki i dopalacze nie miałyby takiego wzięcia na rynku. Decyzja – jakoś to będzie świadczy o braku umiejętności zarządzania ryzykiem.
  • Nie potrafimy liczyć zgodnie z prawidłami matematyki. To najczęstszy błąd negocjacyjny i sprzedażowy. Bardzo często jestem świadkiem liczenia w głowie, zamiast na kartce papieru. Dochodzi do porozumienia, następuję podział albo integracja dóbr i nagle okazuje się, że ktoś jednak wziął mniej, a miał mieć tyle samo co inni. Albo nawet więcej. Winę ponosi mózg, który nie działa jak procesor matematyczny. Tzw bistabilne spontaniczne wahanie mózgu powoduje zmianę postrzegania. I jesteśmy załatwieni własnym mózgiem, który wbrew temu co o nim sądzimy, żyje własnym życiem.
  • Gubi nas nasze EGO. Nasze negocjacyjne/biznesowe EGO to temat rzeka. Obrażamy się za takie bzdury, że aż trudno się nadziwić, jak niską samoocenę musi posiadać ten obrażony. Przewrażliwienie na własnym punkcie też się bierze z niskiej samooceny. Niska efektywność własna upośledza zaufanie do samego siebie.
  • Kiedy nie ufamy sobie, tym bardziej nie ufamy innym. Proces zaufania w naszym mózgu jest skomplikowany i zależy od naszego emocjonalnego stosunku do tego co postrzegamy. O złogi emocjonalne (paranoja) nie trudno w skomplikowanym środowisku, a takim jest biznes. Łatwo to zauważyć podczas negocjacji, gdzie strach paraliżuje zarządzanie ryzykiem, a przecież biznes jest zawsze związany z ryzykiem.
  • Jesteśmy nieodpowiedzialni biznesowo. Umawiamy się na spotkanie ale nie przychodzimy. I jeszcze mamy pretensje, że nam nowego terminu nie proponują. Ot dojrzałość emocjonalna.

I tu wcale na tym polu lepiej nie będzie, ponieważ już teraz widać, że żyjąc w zalewie optymizmu graniczącego z naiwnością, żywimy głębokie przekonane odnośnie naszych nieograniczonych możliwości.

Jako uzupełnianie niniejszego wpisu sugeruję zapoznać się z artykułem z Dziennika Gazeta Prawna na temat tego, jak produkujemy dziecięce pierdoły. Te dziecięce pierdoły zasilą niebawem świat biznesu.

Tomasz Piotr Sidewicz

Dwa sposoby na sukces w życiu

1 lipca br. minie 20 lat jak prowadzę firmę i na poważnie zajmuję się biznesem. Na początku mojej przygody z biznesem graczy było mniej, firma którą prowadziłem była jednym z kilku podmiotów, a do tego istniała bariera wejścia. Łatwo było prowadzić biznes. Z biegiem czasu graczy przybywało, ale nie można było mówić o rynku doskonałej konkurencji, ponieważ oferowane produkty i usługi nie były takie same i nie funkcjonowała doskonała informacja rynkowa. Na początku swojej biznesowej drogi podziwiałem przedsiębiorców, którzy oferując swoje produkty czy usługi nie uginali się pod presją konkurencji i biadolenia mało-zamożnego klienta na bardzo wysoki poziom cenowy. Podziwiałem ich nie tylko za niezłomność w postanowieniu utrzymywania swojej wysokiej ceny. Podziwiałem, ponieważ nie rozumiałem jak to jest możliwe, że ich model biznesowy funkcjonuje. Zupełnie nie rozumiałem, że są klienci, którzy korzystają z tak (subiektywnie) drogich usług czy zakupują tak (subiektywnie) drogie produkty. (Pomijam zakupową kwestię EGO oraz potrzebę dowartościowania się luksusowym towarem).

Od 10 lat działam w bardzo agresywnej branży, ponieważ graczy na rynku jest więcej niż dentystów. Warunki prowadzenia biznesu na przestrzeni 20 lat bardzo się zmieniły. Wielu graczy na rynku spowodowało, że ceny spadły a jakość oferowanych usług czy towarów wzrosła. Badziew jaki z łatwością można było wcisnąć komuś kilka lat temu jako “High End Tip Top Exlusive”, dziś w zasadzie jest mało prawdopodobne, ale wciąż możliwe. Ogólnie patrząc na polską rzeczywistość biznesową, oferowane produkty i usługi są coraz lepsze. Nadal jednak istnieje grono graczy rynkowych nieprzystosowanych do warunków rynkowych, którzy oferują żenująco niską jakość i wciąż znajdują nabywców. I co ważne, ich obecność na rynku jest kluczowa, ponieważ tworzą tzw. punkt referencji. Jeśli jednak zadasz mi pytanie, czy na przestrzeni 20 lat zasady sukcesu w biznesie uległy zmianie, odpowiem, że nie. Wciąż zależą wyłącznie od dwóch rzeczy. Jedną z nich jest głupota innych.

sukces2

Z pewnością zdarzyło ci się Drogi Czytelniku być oszukanym przez kontrahenta. Dostarczono ci usługę albo towar, który nie spełniał twoich oczekiwań. Reklamacja, nawet jeśli wchodziła w grę, nie załatwiała problemu, który trzeba było rozwiązać. (Pomijam również kwestię zwrotu poniesionego kosztu.) Być może we własnym procesie zakupowym kierowałeś się kryterium cenowym, ponieważ szukałeś okazji na rynku i rybka chwyciła haczyk. Karol Marks przepowiadał, że „Nadejdzie taki moment gdy każdy, włącznie z twoją kucharką będzie profesorem, ekspertem, dziennikarzem czy artystą, a nawet wszystkimi na raz”. Jednym słowem nastąpił wysyp ekspertów, a ty dałeś się nabrać. Każdy z nas to przerabiał. Błąd, zdarza się. Niemniej jednak problem trzeba naprawić. Bogatszy o negatywne doświadczenie nabywamy skłonności do poniesienia większego kosztu. A co mówiła stara i bogata ciotka z Londynu? Że jest zbyt biedna aby kupować tanie rzeczy. Pomimo jej życiowego doświadczenia, nikt nie chciał jej słuchać. W końcu Polak jest mądry po szkodzie, tak jak Polka po rozwodzie. Każdy z nas najlepiej uczy się na własnych błędach. A komu chce się myśleć przed, nawet jeśli w głowie zapala się czerwona lampka? Klientów, którym w zasadzie jest wszystko jedno co kupują wciąż można znaleźć. Byle kupić i mieć odhaczone.

amator

Rynek wciąż weryfikuje nasze umiejętności oraz wiedzę praktyczną. Nawet w czasach kultu amatorszczyzny, partacz wciąż będzie partaczem, a fachowiec będzie fachowcem. Jeżeli chcemy coś kupić tanio, to nie kupimy dobrze. Poszkodowani i oszukani prędzej czy później trafią do kogoś kto wykonuje swoje usługi bardzo dobrze. Jeżeli jesteś ekspertem pośród wielu innych, to nie jesteś ekspertem wcale. Dlatego jeśli chcesz dużo zarabiać musisz być albo kimś wybitnym, albo handlować czymś wyjątkowym. Wtedy nie będziesz się bać konkurencji, której nie pozostanie nic innego jak tylko oferować niskie ceny i wciąż gorszą jakość. Odpowiedź na pytanie jak być kimś wybitnym jest prosta. Trzeba być pracowitym. Powodzenia!

Tomasz Piotr Sidewicz

Symulacja musi być rzeczywistością – pomyśl o tym zanim weźmiesz udział w ćwiczeniu!

Wpis ten dedykuję wszystkim menedżerom odpowiedzialnym za podejmowanie decyzji o wyborze szkolenia z zakresu umiejętności miękkich.

* * * * * * * * *

W poprzednim wpisie poruszyłem kwestię nawyków i ich przełożenia na sukces. To czym chcę się z Wami podzielić w niniejszym wpisie wynika z przygody szkoleniowej, w której wziąłem udział jako uczestnik. Truizmem jest twierdzenie, że szkoląc innych trzeba wciąż rozwijać siebie. Wybrałem się na szkolenie sprzedażowe, które w tytule miało magiczne słowo – “SKUTECZNE coś tam coś tam” (pozwól czytelniku, że z pewnych względów utajnię informację).

Skuteczne – słowo wytrych do sprzedaży szkoleń? Spójrzmy na skuteczność z innej perspektywy. Jeden z najbardziej efektywnych systemów samoobrony i walki wręcz – Krav Maga – bazuje na podstawowych odruchach obronnych człowieka. Jest nim kurczenie się ciała w sytuacji zagrożenia. Ręce podnosimy na wysokość głowy, po to aby ją chronić. Skulamy się aby zmniejszyć powierzchnię ataku. To jest punkt wyjścia do wypracowania sobie drogi do kontrataku. Trening Navy Seals również bazuje na wypracowaniu nawyków, które w sytuacji zagrożenia ratują żołnierzowi życie, ponieważ uwalniają go z zakrętów gdybań, natłoku myśli i wątpliwości. Przodomózgowie działa zdecydowanie wolniej niż układ mózgu starego (Steven Pinker, Dan Goleman). Jeśli kiedykolwiek miałeś przygodę na ulicy, a było ci dane ćwiczyć jakąś sztukę albo system walki to pewnie pamiętasz, że nie było czasu na myślenie. Działałeś, a wszystko opierało się o odruchy, czyli wypracowane na treningu nawyki.

Co Krav Maga czy BUDs w szkoleniu Navy Seals ma wspólnego ze szkoleniem dla handlowców, menedżerów albo negocjatorów? Bardzo dużo, ponieważ dobre ćwiczenia podczas szkolenia przełożą się na wypracowanie dobrych nawyków, o ile uczestnik poświęci swojemu rozwojowi czas i uwagę. Szkolenie BUDs trwa 24 tygodnie. Jeden trening Krav Maga nie uczyni z nikogo mistrza ulicznego survivalu. Jeśli ktoś chce być skuteczny musi poświęcić czas na dobre ćwiczenia. Złe ćwiczenia podczas treningu utrwalają złe nawyki, o których pisałem wcześniej. Jakość szkolenia w dużej mierze zależy od charyzmy i kompetencji prowadzącego. Charyzma nie może przytłaczać uczestnika swoim EGO, musi jednak być na tyle silna, aby pobudzić do działania i zachęcić do opuszczenia swojej strefy komfortu, poza którą zaczyna się rozwój. Trzeci bardzo ważny aspekt udanego szkolenia to ćwiczenia, które w mojej ocenie muszą być tak jak to tylko możliwe zbliżone do rzeczywistości biznesowej, w której funkcjonują uczestnicy szkolenia. Szkoląc od 10 lat i pasjonując się symulacjami od 5 lat cały czas weryfikuję czy moje autorskie ćwiczenia są adekwatne do rzeczywistości, w której funkcjonują uczestnicy. Cały czas dążę do tego aby ćwiczenia, które mają wykonać na sali były jak najbliższe ich rzeczywistości negocjacyjnej, sprzedażowej , czy tej związanej z zarządzaniem.

symulacja

Podczas szkolenia, w którym brałem udział zostaliśmy podzieleni na grupy, trener prowadzący szkolenie rozdał nam szczegółowe scenariusze ćwiczenia i zaczęliśmy zgłębiać temat. Pierwszy problem, który dał mi się mocno we znaki był taki, że scenariusz ćwiczenia dotyczył środowiska, o którym miałem mniej niż mgliste pojęcie. Nasz zespół miał na podstawie zebranych informacji przedłożyć piłkarzowi i jego żonie oraz przedstawicielowi klubu ofertę, która wygra w przetargu ofert. Nie interesuję się piłką nożną i nie znam meandrów pozyskiwania piłkarzy do klubów. Moje zaskoczenie był tym większe, że brałem udział w szkoleniu sprzedażowym, a tu mam ćwiczenie zakupowe.

Oczywiście można postawić tezę, że w tym ćwiczeniu sprzedaję towar jakim są pieniądze i mam ich sprzedać jak najmniej, uzyskując jak najwięcej. Prawie jak w sprzedaży, tyle tylko, że prawie robi pewną różnicę. Strategia wydawała się prosta – przetarg sprzedażowy rządzi się prostymi prawami – wygrywa ten, kto da najwięcej. Przewalczyłem swoją wewnętrzną niechęć do ćwiczenia i wraz z moim zespołem, zabraliśmy się do analizy sytuacji, zadawaliśmy pytania żonie i piłkarzowi oraz analizowaliśmy informację podawaną podczas symulowanej konferencji. Przedłożyliśmy ofertę, będąc na 1000% pewnymi, że nasza oferta musi wygrać, ponieważ z ekonomicznego punktu widzenia była najlepsza dla piłkarza i jego żony. Przedstawiciela klubu pominęliśmy, ponieważ ze scenariusza oraz pozyskanej informacji jasno wynikało, że po wygaśnięciu kontraktu pomiędzy klubem a piłkarzem, zawodnik może podjąć dowolną decyzję co do jego współpracy z kimkolwiek.

Ćwiczenie zabrało nam sporo czasu, a do tego okazało się dysfunkcyjne i bezproduktywne, ponieważ w wyniku przedłożonych ofert, żaden z klubów nie zakupił piłkarza, co nie wynikało z kiepskich ofert złożonych piłkarzowi, ale z faktu, że uczestnicy odtwarzający rolę piłkarza, żony i przedstawiciela klubu zupełnie się pogubili w swoich scenariuszach i nie potrafili podjąć biznesowej decyzji. Co więcej ich scenariusz zawierał dane, których pozyskanie wymagało przedsięwzięcia szpiegostwa przemysłowego, i żadnej z drużyn udających kluby nie udało się ustalić, że np. za miesiąc piłkarz ulegnie kontuzji!!! Od 14 lat żyję w XXI wieku i wiem, ze postęp technologii ułatwia wiele procesów poznawczych , ale nic mi nie wiadomo o przewidywaniu przyszłości. Pomijam zupełnie fakt, że zespół w którym byłem złożył piłkarzowi i jego żonie najlepszą finansowo ofertę, która była odrzucona tylko dlatego, że uczestnik udający piłkarza nie doczytał, że może, a myślał, że nie może. Masakra z porażką!

Co to ćwiczenie miało wspólnego z przedmiotem szkolenia? Do dzisiaj zachodzę w głowę i nie wiem. Być może nie dociera do mnie teoretyczny aspekt tego ćwiczenia, ponieważ jako praktyk doszukuję się produktywności w ćwiczeniu, której nie udało się uzyskać. W mojej ocenie problemem tego ćwiczenia było to, że trzeba było wejść w rolę kogoś, kim się nigdy nie było i raczej nigdy nie będzie. Jaka korzyści płynie z odtwarzania scenki i wchodzenia w aktorskie role? Przecież totalny brak posiadanych doświadczeń w danym obszarze generuje olbrzymie braki poznawcze w mózgu. To tak jakby posadzić mnie za sterami promu kosmicznego i powiedzieć – wyobraź sobie, że jesteś kosmonautą i lecisz na księżyc! Totalna abstrakcja uniemożliwiająca prawidłowe wykonanie ćwiczenia i zmuszająca do zadania pytania – czy leci z nami pilot? Pomijam wcielanie się w role piłkarza, żony piłkarza, czy tym podobnych na potrzeby ćwiczenia/scenki, gdzie w mojej ocenie szuka się tzw. kozła ofiarnego-ratownika, który wybawi innych z konieczności wcielania się w zagmatwane role.

Wniosek? Pamiętam lekcję jakiej udzielił mi mój trener w trakcie treningu obrony przed atakiem nożem. Dostałem do ręki prawdziwy nóż, tyle że tępy i zaokrąglony. Na moje pytanie dlaczego nie użyjemy gumowych a przez to bezpieczniejszych noży, trener z pobłażaniem na twarzy zadał mi pytanie – A na ulicy zostaniesz zaatakowany gumowym nożem, czy raczej prawdziwą ostrą kosą? (Pomijamy zupełnie fakt, że na gumowym nożu nie wykonamy żadnej dźwigni). Wtedy zrozumiałem, że dobra symulacja musi być rzeczywistością!

* * * * * * * * *

Dzięki rozwojowi technologii łatwiej jest wyszkolić kierowców niż negocjatorów, handlowców czy menedżerów. Z pewnością technologia już niedługo podbije obszar szkoleń miękkich. Najlepsi kierowcy wirtualni trafiają za kierownicę prawdziwych samochodów i ścigają się na prawdziwych torach. Kiedy pojawią się pierwsi negocjatorzy, handlowcy czy menedżerowie wyszkoleni wirtualnie?

[wpvideo fN8YBn8M]

Tomasz Piotr Sidewicz